Tą historie znalazlam na stronie Fundacji Azyl, która zajmuje sie nie tylko ratowaniem i szukaniem domow dla psów.
Oto historia, która spotkala nasze ulubione piskleta ze szczęśliwym zakonczeniem
cyt:
Otrzymałam dzięki uprzejmości pana Kamila z nadleśnictwa zdjęcia boćków, do uratowania, których udało nam się w zeszłym roku przyczynić, dlatego postanowiłam opisać całą historię. Pod koniec lata zupełnie niespodziewanie zadzwonił do naszej fundacji pan ze straży pożarnej ze Zgierza z pytaniem, czy moglibyśmy pomóc. Okazało się, że w okolicy Łęczycy są „bezdomne” cztery małe bociany, które straciły rodziców i jedynym ratunkiem dla nich jest umieszczenie ich w nadleśnictwie w Łagiewnikach, jednak nie ma ich, kto ta przewieźć. Pan ze straży wykonał, jak powiedział 16 telefonów do różnych organizacji i instytucji i nikt nie chciał lub nie mógł pomóc. Pomyśleliśmy, że szkoda byłoby nie dać im szansy, skoro chodzi właściwie tylko o zorganizowanie transportu. Pojechaliśmy…
Na miejscu okazało się, że cztery małe bocianki zostały same w opuszczonym przez dorosłe bociany gnieździe po tym, jak jeden z bocianów zginał tragicznie. Nie wiemy, w jakich okolicznościach się to stało ale jeden z mieszkańców zobaczył wiszącego na drzewie jednego z dorosłych bocianów, który najprawdopodobniej lecąc nadział się na gałąź. Nie wiemy, jak długo tak wisiał i czy natychmiastowa pomoc mogłaby mu uratować życie, w chwili, gdy został zauważony na jakąkolwiek pomoc było już za późno. Podobno drugi z bocianów krążył jakiś czas wokół tego drzewa a później zniknął.
Małe bocianki zostały same. I gdy kolejny dzień drugie z rodziców się nie pokazywało mieszkańcy postanowili wezwać pomoc.
Przyjechała straż pożarna, która zdjęła z drzewa tego biednego boćka i małe z opustoszałego gniazda.
Małe zostały tymczasowo umieszczone w stodole u jednego z gospodarzy i tam chwilowo już bezpieczne czekały na pomoc.
I okazało się, że tak naprawdę nie ma służb, które mogłyby się nimi zająć.
W okolicy Łęczycy nie ma miejsca, gdzie można przetrzymać dzikie zwierze. Trzymanie takich zwierząt bez zezwolenia jest karalne, co wydaje się być absurdalne, gdy mogłaby to być dla nich jedyna pomoc, ale niestety tak to wygląda pod względem prawnym.
Mogłyby trafić do łódzkiego nadleśnictwa ale żadna ze służb nie mogła ich przewieźć, bo każdy może poruszać się tylko na określonym terenie. Błędne koło.
Więc nie pozostało nam nic innego, jak zapakować boćki do naszej wysłużonej Astry i przetransportować je do Łodzi. Na szczęście gospodarz, który przechował je w stodole okazał się człowiekiem wielkiego serca i nie tylko dał im schronienie, ale też pomógł mi „zapakować” je do samochodu, bo przyznam szczerze, że miałam lekkiego stracha: ptaszki do małych nie należą a dzióbki też mają niczego sobie. Na szczęście udało się je dość sprawnie umieścić w samochodzie i ruszyłam w drogę. I się zaczęło! Nie było chyba na trasie samochodu, w którym nie wzbudzilibyśmy sensacji. Początkowo nie mogłam się nadziwić, dlaczego wszyscy się tak oglądają. Szybko jednak okazało się, że „moje” bocianki wystawiają ciekawie główki i wyglądają przez szybkę! Udało się nam na szczęście bez większych niespodzianek dojechać na miejsce, gdzie czekał już pan z nadleśnictwa, aby umieścić je w specjalnie dla nich przygotowanej wolierze. Pan brał po kolei bociany na ręce trzymając je pewnie przed sobą. To ja naiwna, pomyślałam, że też jednego wezmę. I wzięłam! Tak, jak się bierze psa, czy kota „na siebie”, przytulając do siebie. A bocianek, zestresowany sytuacją , niestety nie wytrzymał tych emocji i stało się.. Od pasa do butów byłam w bocianiej kupie! Tak to jest, jak nam się wydaje, że każdy zna się na wszystkim.
Myślałam, że pan z nadleśnictwa ze śmiechu siądzie w błocie na ścieżce, na której stał!
-------------------------------------------------------------------------------
"Odrobina dobra okazana zwierzęciu lepsza jest niż cała miłość do ludzkości " Richard Dehmel